wtorek, 7 marca 2017

Rick Riordan - "Taniec wdowca"


Autor: Rick Riordan
Tytuł: Taniec wdowca
Wydawnictwo: Galeria Książki
Data wydania: 2 lutego 2017
Liczba stron: 464
Ocena: 7/10

Opis:

Istnieje wiele sposobów na wykoszenie konkurencji w branży muzycznej.
Tresowi Navarre’a zostało zaledwie kilka dni oficjalnej praktyki potrzebnej do uzyskania licencji prywatnego detektywa. Obserwowanie kobiety podejrzewanej o kradzież kasety demo powinno być pan dulce z masłem. Ale wystarcza chwila dekoncentracji, żeby ktoś na jego oczach zastrzelił skrzypaczkę Julie Kearnes. Tres powinien się wycofać i zostawić śledztwo policji, ale wycofywanie jakoś nigdy nie należało do jego mocnych stron.
Zaginione demo i morderstwo Julie to tylko dwa z wielu problemów dręczących Mirandę Daniels, rachityczną piosenkarkę o gigantycznym talencie. Rywalizuje o nią dwóch ważniaków z branży muzycznej; obaj chcieliby pokierować jej karierą. Jeden słynie z wyrządzania krzywdy ludziom, którzy mu podpadną. Drugi przepadł właśnie bez wieści. Kiedy Tres zaczyna się przyglądać brudnym zagraniom wokół Mirandy, uświadamia sobie, że wdepnął w mrowisko chciwości, zdrady i mordu – kto wie, czy sam nie jest następny w kolejce.

Recenzja:

   Każdy ma chyba takiego autorka, na którego książki czeka z utęsknieniem i obserwuje na wszystkich możliwych kanałach informacji, aby dowiedzieć się jakie nowości się szykują. Ja mam tak z dwoma autorami i właśnie jednym z nich jest, nazywany potocznie przez czytelników, Wujek Rick. Co prawda książka, o której Wam dzisiaj trochę opowiem nie jest nowością wydawnicza na świecie, ale w Polsce i owszem. Regularnie zaglądam więc na stronę wydawnictwa Galeria Książki, w oczekiwaniu na kolejne książki Riordana. Dzisiaj trochę o moich odczuciach po przeczytaniu drugiej części cyklu o Tresie Navare.

Tres stara się o licencję prywatnego detektywa. Już tak niewiele mu pozostało aby dopiąć swego, zaledwie kilka godzin praktyki dzieli go od tego upragnionego tytułu. Zresztą, co to dla niego, przecież to pan dulce z masłem (taka słodka bułeczka). Jednak jak przystało na Tekas, tutaj wszystko jest większe... nawet niepozorne śledztwo, zaczyna się rozszerzać na niewyobrażalną skalę, a na domiar złego sam Tres może być w niebezpieczeństwie.

Spotkałam się kilka razy ze stwierdzeniem, że Riordan to tylko postaci młodzieżowe, to Percy, to Magnus i różne mitologiczne historie. Sama zastanawiałam się, zanim sięgnęłam po Big Red Tequila (pierwsza część) czy to jest dobre połączenie i jak to wyjdzie. Pisałam dla Was recenzję poprzedniej części i jeśli pamiętacie, to skradła ona moje serce, więc i na kontynuację czekałam z niecierpliwością. I tutaj apel do wszystkich, nie szufladkujcie autora do jednego gatunku!

Książka jest dosyć gruba, ale przeczytanie jej nie zajęło mi więcej niż trzy dni, co jak na mój obecny stan, małej blokady czytelniczej, uważam za wielki sukces, a to chyba świadczy tylko o poziomie mojego zadowolenia z tej pozycji.

Czytając książkę, zawsze zwracam uwagę na to, czy autor potrafi mnie wciągnąć do kreowanego przez siebie świata. Czasem jest lepiej, czasem gorzej, ale to jeden z najważniejszych wyznaczników dla mnie przy odbiorze historii. W tym przypadku Riordan tak tworzy klimat całej książki, że udało mu się mnie przenieść do Teksasu. Może miejscami było to lekko przerysowane, ale chyba dzięki temu tak dobrze mu to wyszło. Nigdy nie byłam w Teksasie więc nie mogę weryfikować, jak bardzo poprawnie udało mu się oddać panujące tam warunki, ale jak na książkę, to jestem bardzo zadowolona.

Co do fabuły, no to nie jest ona jakoś specjalnie oryginalna. Wiele książek opiera się na schemacie, że coś niepozornego, nagle staje się plątaniną faktów i rośnie do niewyobrażalnych rozmiarów. Także w tym przypadku autor nie pokazał swojej najlepszej strony, ale nie przeszkadzało mi to w odbiorze całości, więc to chyba jedyny mankament, do jakiego mogę się odnieść.

W poprzedniej recenzji, porównywałam Tresa, do mojego książkowego męża Myrona Bolitara. Uwielbiam taki rodzaj głównych bohaterów, dlatego też ów główny bohater tak mi przypadł do gustu. No ale co tu dużo mówić, najlepszym bohaterem tej książki jest kot! Możecie sobie pomyśleć, że jestem dziwna, ale sięgnijcie tylko po tę historię, a dowiecie się dlaczego tak uważam. Robert Johnson, to w tym przypadku mistrz drugiego planu :).

Nie jestem w stanie określić, czy pierwsza czy druga cześć była lepsza, więc uznajmy, że były na tym samym poziomie. Mam nadzieję, że Galeria Książki zdecyduje się na wydanie kolejnego tomu przygód Jacksona Navarre, ale skoro na skrzydełku widnieje opis kolejnej części, to chyba mogę być tego prawie pewna.

Gorąco polecam Wam tę i poprzednią część, bo Rick Riordan również w tym przypadku pokazał swoją klasę. Myślę, że jest to pozycja godna zainteresowania.

Z gorącymi pozdrowieniami,
Klaudia.

Za książkę serdecznie dziękuję Wydawnictwu Galeria Książki.

1 komentarz:

  1. Mojego serca pierwszy tom nie skradł i teraz zastanawiam się czy sięgnąć po kontynuację. Bardzo polubiłam głównego bohatera, bo podobnie jak Tobie kojarzył mi się z Bolitarem, ale momentami akcja siadała i mnie męczyła. I zgadzam się co do kota - już w "Big Red Tequila" zaskarbił sobie moją sympatię ;P Jeśli uda mi się upolować ją w bibliotece, to pewnie przeczytam :)
    Pozdrawiam!
    houseofreaders.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń