wtorek, 17 stycznia 2017

Magdalena Knedler - "Dziewczyna z daleka"


Tytuł: Dziewczyna z daleka
Autor: Magdalena Knedler
Wydawnictwo: Novae Res
Rok wydania: 15 lutego 2017
recenzja przedpremierowa
Liczba stron: 380
Ocena: 7/10

Opis:
W pewien styczniowy poranek w domu prawie stuletniej Nataszy Silsterwitz zjawia się młody Anglik, Artur Adams. Przywozi ze sobą kopertę wypełnioną starymi fotografiami i srebrną piersiówkę, na której widok Nataszę ogarnia panika. Kobieta ma pewność, że ten mężczyzna przynajmniej w części zna jej dramatyczną przeszłość. Przeszłość, o której nie powiedziała nikomu – nawet najbliższej rodzinie.
Adams z determinacją dąży do rozmowy z nestorką, a ona wie, że nie będzie w stanie przed nim uciec. I oto – u schyłku życia – przyjdzie jej wyjawić prawdę o sobie. Przed Arturem, ale i przed własną wnuczką, gdyż to właśnie ich Natasza zabiera w pełną napięcia podróż do przeszłości - na przedwojenną Wileńszczyznę i skutą lodem Syberię.

Recenzja:
W 2016 recenzowałam Klamki i dzwonki Magdaleny Knedler. Było to moje pierwsze i niestety nie do końca udane spotkanie z autorką, dlatego z lekką rezerwą podeszłam do Dziewczyny z daleka. Na szczęście wystarczyło kilka stron, żeby przekonać się, że to zupełnie inna i wcale niepodobna do Klamek i dzwonków książka i prawie nie ma w niej elementów, które denerwowały mnie w poprzedniej powieści Knedler.
Z tego co widziałam, wynika, że autorka nie trzyma się żadnego konkretnego gatunku literackiego. Były już kryminalne komedie, kryminały i powieści obyczajowe – teraz przyszedł czas na powieść „z wielką historią w tle”. Co prawda pierwsza scena z książki ma jeszcze znamiona kryminalnej komedii, ale obyło się bez trupów – w każdym razie w teraźniejszości.
Pewnego styczniowego poranka Lena, która przyjechała odwiedzić swoją prawie stuletnią babcię, Nataszę Silsterwitz, przed jej domem znajduje pod krzakiem sztywne ciało. Szybko wychodzi na jaw, że należy ono do młodego Anglika, Artura Adamsa, który jednak nie umarł, a jedynie porządnie się wyziębił. Gdy trafia do szpitala, okazuje się, że ma przy sobie plik fotografii i srebrną piersiówkę, na widok której Natasza panikuje. Zabiera jednak Adamsa ze szpitala i po namowach oraz dramatycznym epizodzie zgadza się zrobić to, po co przyleciał Anglik – i opowiada swoją historię.
Akcja powieści toczy się w związku z tym dwutorowo. Całość poznajemy głównie z perspektywy wnuczki Nataszy, Leny i to ona jest główną bohaterką we fragmentach z teraźniejszości. Gdy Natasza zaczyna opowiadać, przenosimy się na przedwojenną Wileńszczyznę, a potem na skutą lodem Syberię. Muszę przyznać, że motyw syberyjskich zesłańców, który postanowiła wykorzystać autorka, był niezwykle ciekawy. Ludzie, którzy przeżyli wojnę, powoli już umierają, ale ciągle może się okazać, że nasi dziadkowie skrywają jakieś mroczne historie i że wcale nie są tymi, za kogo się podają. Tak było z Nataszą  Silsterwitz, która trzykrotnie zmieniała nazwisko, a jej przeszłość została naznaczona tragicznymi wydarzeniami. Nie myślcie sobie jednak, że Natasza była wyłącznie ofiarą wojny. Nie, autorka zadbała o to, żeby jej postać nie była jednowymiarowa, chociaż ostatecznie ja nie potrafiłam jej potępić. Owszem, zemściła się okrutnie na bliskich, którzy ją zranili, ale była to po części wina okoliczności (okazja czyni złodzieja, a wojna… z nią już nie jest tak prosto).
Pozostali bohaterowi już mniej autorce wyszli, Lena była irytująca, Artur ciapowaty i taki jakiś nieszczególny, a z kolei policjant Wojtek, który wyszedł całkiem sensowny, okazał się zbędną postacią – dowód na to jest taki, że wcześniej nie było potrzeby, żeby o nim wspominać. Akcja nic by nie straciła na jego nieobecności. Czuję, że znalazł się w książce tylko po to, żeby Lena miała dwóch adoratorów. Ale biedak i tak zostaje z niczym, czego kompletnie nie rozumiem, bo kto normalny wybierze – żeby się posłużyć porównaniami autorki – Martina Freemana, jak ma pod ręką Michaela Fassbendera?? (Tak przy okazji, czy tylko mnie ten Freeman denerwuje? Gdyby tak serialowego Watsona podmienić na filmowego, byłby serial idealny, a tak ta jego irytująca twarz wszystko psuje…)
Jeśli chodzi o element historyczny – autorka o swoich fascynacjach poruszonym tematem pisze dość szeroko w posłowaniu, podaje też bibliografię, z której korzystała. Tak naprawdę cała historia dostaje nam się w tej książce z drugiej ręki, poprzez opowiadanie Nataszy i z jednej strony to dobrze, bo nie trzeba za wielu szczegółów, żeby całość wyszła w miarę wiarygodnie, ale z drugiej – emocje związane z opowiadaniem Nataszy też są trochę z drugiej ręki. Cóż, coś za coś.
Dziewczyna z daleka, jak napisałam już na początku, podobała mi się o wiele bardziej niż Klamki i dzwonki i z czystym sumieniem mogę wam ją polecić. To dobra książka, która powinna się spodobać wszystkim fanom powieści obyczajowych i historycznych.

Egzemplarz przedpremierowy dostałam od wydawnictwa Novae Res




1 komentarz:

  1. Bardzo ładna okładka książki, bardzo mi się podoba. Ale co do fabuły, to nie jestem pewna, a i powieści historycznych raczej nie czytam często i obawiam się, że trochę bym się zanudziła :) Niedopracowanie bohaterów też trochę działa na niekorzyść, bo ostatnio zwracam sporo uwagi na tę kwestię. Powieść raczej nie dla mnie :)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń