piątek, 28 października 2016

Teatr Śląski - "Ostatnie Tango w Paryżu" oraz "Poskromienie złośnicy"

Ostatnie Tango w Paryżu
Czas trwania: 1h 40min, bez przerw

Opis: 

Dwoje obcych ludzi. Stalowy most. Puste mieszkanie. Pożądanie… Ile tak naprawdę potrzeba, by wyzwolić zwierzęcą namiętność? Czy pomiędzy mężczyzną i kobietą może wytworzyć się więź oparta tylko na cielesności? A jeśli tak, to jakie będą tego konsekwencje? Paul i Jeanne wpadają w pułapkę takiej właśnie relacji. Każde z nich ma coś do ukrycia, jednak stają przed sobą nadzy, by uciec od przytłaczającej rzeczywistości.
Po premierze filmu Bernardo Bertolucciego wybuchł społeczny i kulturalny skandal. Pierwszy raz kino mówiło o seksualności tak otwarcie i bezpretensjonalnie. Do sądów wpływały kolejne skargi, a cenzura próbowała usunąć większość śmiałych scen. Choć film szybko stał się największym przebojem kasowym na Zachodzie, w Polsce okresu PRL-u był tematem zakazanym. Swoją kinową premierę w naszym kraju miał dopiero 19 sierpnia 2011 roku! Dziś, kiedy seks na ekranie przestał być tematem tabu, a wręcz się do niego przyzwyczailiśmy, warto zastanowić się nad jego statusem także na teatralnej scenie.
Spektakl dla widzów pełnoletnich.


Recenzja:

"Wow" - tylko to słowo ciśnie mi się na usta po obejrzeniu całego spektaklu. Naprawdę ciężko było mi zebrać myśli, zresztą... po kilku dniach dalej mam z tym problemy. Dlaczego? Bo "Ostatnie Tango w Paryżu" zdecydowanie potrafi zaszokować, a adnotacja, że spektakl jest dla widzów pełnoletnich zdecydowanie warto tu podkreślić. 

Paul i Jeanne nie znają nawet swoich imion, ale pod wpływem chwilowej namiętności trafiają do łóżka. Młoda dziewczyna, która marzy o wielkich emocjach i skrzywdzony przez swoją żonę facet to naprawdę wybuchowa kombinacja. Pomimo sporej różnicy wieku, opierają swoją relację tylko i wyłącznie na sprawach seksualnych, prowadząc swego rodzaju podwójne życie. Ich historia kończy się jednak dosyć tragicznie, bo tylko z pozoru można by powiedzieć, że znajomość tylko dla cielesności może być łatwa.

Aktorzy byli po prostu świetni, chociaż słowo "obłędni" pasowałoby tu chyba bardziej. Nie dosyć, że przedstawili swoje postacie w sposób bardzo realistyczny, sprawiając, że grani przez nich bohaterowie byli bardzo autentyczni, to jeszcze charakterystyczny sposób zachowania zdecydowanie zapadnie w moją pamięć na długi czas. Nie dziwił mnie więc fakt, że po zakończeniu spektaklu brawa trafy chyba przez kilka, jak nie kilkanaście minut. W swoim życiu widziałam naprawdę wiele przedstawień i wielu utalentowanych aktorów, ale pani Jesionowskiej i panu Przybył należy złożyć wyrazy uznania.

Bardzo doceniam też aktorkę za to, że bez żadnego skrępowania była w stanie grać na scenie nago. Samo odgrywanie tych miłosnych fragmentów też było całkiem sporym wyzwaniem, a ona zdecydowanie sprostała temu zadaniu, sprawiając, że widz wpatrywał się w to wszystko jak zaczarowany. 

Scenografia nie była zbyt urozmaicona, aczkolwiek rekwizyty zdecydowanie wszystko urozmaicało. Bardzo podobały mi się stroje głównej bohaterki - nie tylko sukienki, ale także jej bielizna i suknia ślubna, a może to po prostu pani Jesionowska we wszystkim wyglądała tak zjawisko? Warto także wspomnieć o muzyce, która zdecydowanie była bardzo ważnym elementem tego spektaklu i była to chyba pierwsza rzecz, na której skupiłam swoją uwagę. 

Podsumowując: Osoby dorosłe powinny kiedyś obejrzeć "Ostatnie Tango w Paryżu" - śmiałą sztukę, która zdecydowanie pozostawia wiele do przemyśleń. 


***


Poskromienie złośnicy
Czas trwania: 2h 40min (jedna przerwa)

Opis:

A co jeśli ona nie chce? A gdy okaże się, że jemu zależy tylko na pieniądzach? Na drodze do szczęścia pięknej i łagodnej Bianki staje starsza siostra, Katarzyna. Zgodnie z wolą ojca, to ona musi wyjść za mąż pierwsza. Kłopot jedynie w tym, że zdążyła już zrazić do siebie wszystkich mężczyzn w okolicy. Nadzieja pojawia się wtedy, gdy do Padwy przybywa z Werony – miasta miłości – Petruchio. Jemu nie straszne są żadne kobiece humory, byle tylko posag był odpowiednio wysoki. Pełen brawurowej pewności siebie, zgadza się uwieść dziewczynę. To jednak dopiero początek damsko-męskiego pojedynku, w którym ceną jest szczęście… tej trzeciej.
William Shakespeare dobrze wiedział, że z miłością nie ma żartów. Zanim jednak napisał słynną tragedię „Romeo i Julia”, światło ujrzała komedia „Poskromienie złośnicy” – jedno z jego pierwszych dzieł. Choć z pozoru tekst wydaje się lekki i błahy, jego humor niesie za sobą wiele prawd, po które na przestrzeni lat sięgali zarówno twórcy filmowi (w kolejnych ekranizacjach role Petruchia grali m.in. Richard Burton, John Cleese czy Heath Ledger), jak i teatralni (wystarczy tu wymienić Zygmunta Hübnera czy Krzysztofa Warlikowskiego). Realizacja Tadeusza Bradeckiego przenosi widzów do słonecznej Italii, zręcznie żonglując kalkami i stereotypami na temat włoskich kochanków.

Recenzja:

KOCHAM, KOCHAM, KOCHAM - zdecydowanie najlepszy spektakl, a już na pewno komedia, jaką kiedykolwiek widziałam. Pełno humoru, cudowni aktorzy i niepowtarzalny klimat. Zdecydowanie powrócę jeszcze kiedyś do tego przedstawienia - raz to bowiem za mało, żeby uradować swoje oczy. Takie spektakle zasługują na to, żeby oglądać je wielokrotnie!

Pomimo że na scenie pojawiło się naprawdę wielu aktorów, to każdy z nich był znakomity. Widać było, że czują się w swoich rolach jak ryby w wodzie. Dało się to odczuć, chociażby przez klimat, jaki stworzyli odbiorcom. Sposób, w jaki grali... To naprawdę było mistrzostwo! Nie dało się oderwać od nich wzroku. 

Chociaż głównym bohaterom należy oddać honor i przyznać, że naprawdę świetnie się spisali, to moje serce bije dla osób, które grały służbę. Jestem pewna, że gdy obejrzycie ten spektakl, to zrozumiecie, dlaczego aż tak bardzo doceniłam sposób, w jaki oni zagrali! Sam sposób wypowiedzi, gestykulacja, mimika... Czegóż chcieć więcej od dobrego aktora?

W swego rodzaju przerywnikach górowały włoskie piosenki śpiewane przez jedną z aktorek, za co zdecydowanie należą się wyrazy uznania. Najbardziej mnie jednak rozbawił fakt, że na jednej z tych włoskich melodii stworzono reklamę "Zupa Romana" i aktorzy zaśpiewali właśnie tę wersję w refrenie, a zwrotki śpiewali w obcym języku.

Sama sceneria była tu niezwykle dopracowana - co rusz pojawiało się na scenie coś nowego. Rekwizytów była masa - łącznie z jazdą na skuterze, albo z garnkami, którymi Złośnica rzucała po scenie z niezwykłą zawziętością. Nie wspominając już o kostiumach, szczególnie pana młodego... Wszyscy odpowiedzialni za ten spektakl wykonali kawał dobrej roboty, ale naprawdę było warto - "Poskromienie złośnicy" zdecydowanie jest hitem.

Kiedy nastała przerwa, siedziałam jak osłupiała, nie mogąc nawet wstać z fotela. Tyle wrażeń sprawiało, że nie potrafiłam zebrać myśli, a w głowie powtarzałam tylko, że to, na co patrzę, jest po prostu fenomenalne. Warto docenić tu także Szekspira i jego ogromny wkład - gdyby nie on, nigdy nie mielibyśmy możliwości zobaczyć tego przedstawienia, chociaż te współczesne wstawki zdecydowanie pasowały do przedstawianej historii!

Muszę przyznać, że emocje i humor były tak świetnie oddane, że poruszyły nie tylko mnie, ale i całą publiczność. Jestem stuprocentowo przekonana, że nie jest to moje ostatnie zetknięcie z "Poskromieniem złośnicy". 

Bilety na oba przedstawienia można kupić na stronie Teatru Śląskiego

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz