środa, 28 września 2016

Kathryn Harrison - "Tysiąc drzewek pomarańczowych"

Autor: Kathryn Harrison
Tytuł: Tysiąc drzewek pomarańczowych
Wydawnictwo: Marginesy
Rok wydania: 2015
Liczba stron: 392
Ocena: 9/10

Opis: 

Kultowa powieść o miłości i stracie, której akcja osadzona jest w Hiszapnii XVII wieku. Losy jej dwóch bohaterek - Marie Louise i Franciski, urodzonych tego samego dnia 4 lutego 1662 roku – choć z pozoru kompletnie odmienne, przeplatają się z sobą i zdeterminowane są okrutnym panowaniem Świętej Inkwizycji.
Młodziutka królowa Hiszpanii María Luisa, czyli Marie Louise de Bourbon, bratanica Króla Słońce -Ludwika XIV, tęskni za domem i kwitnącymi w Wersalu drzewkami pomarańczowymi, wśród których się wychowała i które nie mogą przetrzymać zimy w ostrym klimacie Pirenejów. Ale to tylko zapowiedź dramatycznych wydarzeń – intrygi i donosicielstwo dominują na hiszpańskim dworze, a znienawidzona przez podwładnych królowa nie jest w stanie dać potomka swojemu mężowi - zdziecinniałemu, nieudacznemu, wręcz karykaturalnemu Karolowi II Habsburgowi.
Tymczasem oskarżona o czary Francisca de Luarca, córka zbankrutowanego hodowcy jedwabników, osadzona w lochach Madrytu, wspomina drzewka morwowe, które przez lata były największym skarbem jej rodziny. Spotyka ją najwyższa kara za zakazaną miłość do księdza. Nic bowiem nie umknie uwadze „urzędników Boga” w małym kastylijskim miasteczku, gdzie życie dyktowane jest zakazami religijnymi.


Recenzja:

Książki o Hiszpanii mają szczególne miejsce w moim sercu. Wśród nich najbardziej cenię sobie beletrystykę historyczną, w której elementy przeszłości zgrabnie przeplatają się z interesującą fabułą i pięknymi, słonecznymi krajobrazami tego kraju. Tysiąc drzewek pomarańczowych skusiło mnie już samym ujmującym tytułem, zapowiadającym słodko-gorzką lekturę.

Akcja powieści rozgrywa się w siedemnastowiecznej Hiszpanii, gdzie też poznajemy dwie kobiety - królową Marię Louise oraz córkę hodowcy jedwabników Franciskę. Bohaterek zdaje się nie łączyć nic poza datą urodzenia, a jednak ich historie i światy przeplatają się między sobą na swój sposób. Obie, za sprawą okrutnych oszczerstw i miłości (jedna z powodu jej braku, druga nadmiaru), padają ofiarami okrutnej Inkwizycji, Wiąże je ze sobą również tęsknota za domem i znajomymi krajobrazami - drzewkami pomarańczowymi i morwowymi. 

(...) Zdarza się, że Purpurowy Kaptur coś mówi, tymczasem ja w wyobraźni przenoszę się do kokonu, który na jedwabnych nitkach kołysze się pod gałęzią morwowego drzewka, jednego z wielu w morwowym sadzie. Słońce świeci jasno; przez powłokę kokonu dostrzegam rozświetlone niebo, czuję ciepło. Drzewa są wysokie, rosły przez wiele lat. Jakżeż czarne są ich czubki na tle białych promieni słońca - myślę. Jakież nieprzeniknione i tajemnicze. Zbyt wysokie, zbyt oddalone, ażeby je poznać.
Zrywa się delikatna bryza, chwyta pasmo jedwabiu, potem je puszcza. Bujam się w kokonie to w tył, to w przód. Kołyszę się poza czasem, poruszam łagodnym łukiem.

Zarówno tło historyczne, jak i same bohaterki przedstawione są niewiarygodnie rewelacyjnie. Autorka wciąga w powieść już od pierwszych stron, nie idzie się oderwać od jej baśniowego stylu. Przepiękne opisy emocji, hodowli jedwabników oraz subtelne sceny erotyczne, niewyobrażalnie oddziałują na wyobraźnię czytelnika, a wizje wymyślnych tortur i mroków Kościoła wywołują przerażenie i zniesmaczenie. Najbardziej zaintrygował mnie tutaj motyw zakazanego owocu, grzesznej miłości Franciski i księdza, który sprowadził na tę wiejską dziewczynę zgubę.

Bądź moją księgą.
Te właśnie słowa wypowiedział, kiedy rozchylił mi nogi (...).

Tysiąc drzewek pomarańczowych znakomicie ukazuje również smutną rolę kobiety w przeszłości, całkowicie zdominowaną przez mężczyzn, często uznawaną za czarownicę, ale przede wszystkim sprowadzaną głównie do jednego - urodzenia potomka. Pod tym względem powieść ta przypomina najlepsze książki autorstwa Philippy Gregory oraz Christophera W. Gortnera, w których podobny motyw jest nierzadko spotykany. 

Dzieło Kathryn Harrison to niebanalna powieść, która zachwyca poetyckim stylem i odrobiną bajkowości. Autorka doskonale połączyła w niej własne wyobrażenia z nutką historii, którą nieco nagięła dla własnych celów. Nie można jej mieć tego za złe - wyszło jej to nieziemsko dobrze, a zachwycające wydanie (wewnętrzna strona okładki jest po prostu zjawiskowa!) najlepiej ukazuje maestrię całości. Polecam z całego serca. 


Tę książkę zrecenzowałam dla Was dzięki Wydawnictwu Marginesy. :)

1 komentarz: