niedziela, 3 maja 2015

Sarah Maclean - "Przyjaciel z dzieciństwa"

 Autor: Sarah Maclean
Tytuł: Przyjaciel z dzieciństwa
Wydawnictwo: AMBER
Data wydania: 2012
Ilość stron: 304
Ocena: 5/10

Opis:

On jest księciem londyńskiego półświatka.
Ona – młodą damą, która odkrywa w sobie nieznane dotąd pragnienia. I jest gotowa stracić dla nich głowę... i serce.

Dziesięć lat temu markiz Bourne zniknął z towarzystwa. Jego jedynym majątkiem był wówczas tytuł, nic więcej. Dziś powraca na salony – jako właściciel najbardziej ekskluzywnej w Londynie jaskini hazardu. Zimny i bezwzględny, zrobi wszystko, aby odzyskać swe dziedzictwo – włącznie z poślubieniem przyobiecanej mu kiedyś nienagannej pod każdym względem lady Penelope.

Zerwane przed laty zaręczyny, a potem zaloty nudnych kawalerów sprawiły, że Penelope nie interesuje spokojne, konwencjonalne małżeństwo, do jakiego została wychowana. Marzy o czymś więcej. A markiz Bourne to wprost obietnica niezbadanych, tajemnych rozkoszy!

Jakże oboje się mylą...





Recenzja:

Zazwyczaj nie sięgam po książki, które można sklasyfikować, jako romanse. Chociaż ostatnio było kilka wyjątków... 
Zaciekawił mnie jednak opis - sam pomysł na fabułę wydał mi się trochę oklepany, ale chciałam zobaczyć, jak autorka przedstawi relacje pomiędzy markizem Bourne, a lady Penelope.
No i oczywiście umiem też "wyczuwać", w których pozycjach bohaterzy mogą okazać się intrygujący... 

Nie wszystko wyszło jednak tak dobrze, jak myślałam, że będzie. Dlaczego? To właśnie postaram się wam wytłumaczyć w dalszej części recenzji...

Jak już wspomniałam wcześniej - albo raczej zasugerowałam, bo podałam imiona/nazwiska wraz z tytułami - główną postacią jest lady Penelope. Nie myliłam się co do niej. Jest to osoba, która wie, czego chce i konsekwentnie do tego dąży, jest również szczera, odważna, impulsywna i troszczy się o swoją rodzinę - często bowiem przekłada szczęście swoich sióstr ponad swoje.

Bourne jest więc dla niej partią idealną - nie tylko ja tak sądzę, uwierzcie mi, że ona także. Kiedy więc wkracza on do jej super uporządkowanego życia, dopiero wtedy zaczyna rozwijać się jakakolwiek akcja - i wtedy też markiz staje się drugą główną postacią.
Muszę przyznać, że po opisie spodziewałam się po nim czegoś... więcej. Miał być zimny, sarkastyczny, wredny, może bezczelny... no wszystkie te cechy, które czyniłyby z niego "złego chłopca". 
Ten jednak - jak to w romansach bywa - okazał się taką "ciepłą kluchą", czyli... w głębi duszy chciał znaleźć kobietę idealną, łatwo się zakochiwał, trudno mu było opanować emocje... 
Po prostu nie był taki, jaki powinien być mężczyzna dla lady Penelope.

Dosyć fajnie zostali wykreowani także pozostali bohaterowie (między innymi siostry naszej głównej bohaterki, wspólnicy markiza, czy też rodzice Penelopy). Każdy z nich był na tyle "inny" i charakterystyczny, że widać było, że autorka dokładnie przemyślała, jak każda z tych postaci ma się zachowywać i jakimi cechami ma "błyszczeć".

Cała fabuła (po raz kolejny - jak to w romansach bywa) toczy się wokół postaci Bourne i Penelope. Ich miłość kwitnie coraz bardziej, rozwija się wręcz z zaskakującym tempem. 
Niemniej jednak pomijając ten wątek, jest też mnóstwo intryg, zabaw, prób odzyskania wcześniej straconych rzeczy... Po prostu książka ta sprowadza się nie tylko do uczuć, co mi się bardzo podoba. Uważam również, że gdyby nie... trudna przeszłość obu bohaterów, nie można by stworzyć tak ciekawej (albo raczej skomplikowanej i pełnej spisków) rzeczywistości (oczywiście mówię tu o "współczesności" głównych postaci).

W sumie nie powinnam narzekać na brak zbyt wielu wydarzeń - przecież to romans, on miał zajmować się przecież głównie miłością... Niemniej jednak, brakowało mi tam "czegoś", co sprawiłoby, że będzie to książka bardziej oryginalna, bardziej odchodząca od schematu... 

Co do okładki (nie wspominam nawet o jakości, ale nie byłam w stanie znaleźć w internecie lepszej grafiki) - jest ona bardzo podobna do oryginału. Utrzymana nawet w tej samej kolorystyce, nawet modelka jest chyba ta sama (albo bardzo podobna). 
Nie przypadła mi ona do gustu. Chociaż cieszę się, że przynajmniej nie wygląda ona tak samo, jak większość okładek do książek o tematyce miłosnej - mężczyzna i kobieta, całują się, przytulają się, czy robią cokolwiek, byle tylko byli przy sobie... 
Należy wspomnieć także o autorce... 

Styl Sarah Maclean jest całkiem lekki i przyjemny. Wymaga on jednak dopracowania - mam nadzieję, że kolejne książki tej kobiety będą coraz lepsze. 
Chciałabym zobaczyć, jak prezentuje się ona w innych gatunkach (wydaje mi się, że fantastyka mogłaby jej całkiem nieźle pójść, ale to tylko moje przemyślenia). 
Niemniej jednak muszę dodać, że akurat jej styl jest jedną z "lepszych stron" tej pozycji. 

Książkę polecam przede wszystkim fanom romansów, jak także wszystkim tym, którzy lubią postacie z charakterem, które są wyraziste i zapadają w naszą pamięć. 
Mam nadzieję, że nie zawiedziecie się, bo jak na reprezentowany gatunek, to pozycja ta wcale nie jest taka zła i myślę, że można dać jej szansę.

3 komentarze:

  1. Nie słyszałam o książce, ani o autorce i na chwilę obecną nie jestem zainteresowana książką :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Okładka już kiedyś rzuciła mi się w oczy. A może one wszystkie wyglądają tak samo? Tak czy inaczej mnie również intryguje opis i nawet te wady mnie nie odstraszają. Jak będę miała okazję nie pogardzę :)

    papierowemiasta.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. No ja po romanse sięgam rzadko, a widzę, że do najlepszych ten akurat nie należy...

    OdpowiedzUsuń