sobota, 30 maja 2015

Aritime#7 - Heca na multibooka!





Heca na multibooka!

Bardzo niedawno tryumfy świeciło „Endgame” Jamesa Freya, które uznano za przyszłość rozrywki. Czy także jest to przyszłość literatury? Chyba większość czytelników po tak gorliwej reklamie oczekiwała złotych gór, a dostaliśmy średniej jakości historię, która w niczym nie hołduje słowom piosenki „Wind of change”. „Endgame” miała być multimedialnym produktem skierowanym do masowego odbiorcy. Taki opis nie gwarantuje nam w żadnym wypadku dobrej jakości tego „produktu”. Multimedialność miała polegać na połączeniu książki z grą. Czy jest w tym coś niezwykłego czy nowego? Pierwsza z brzegu książka, którą zainspirowali się producenci gier komputerowych? Choćby „Wiedźmin”.

Jednak ja postawię pytanie, czy jest sens tworzenia multimedialnej książki? Cóż, te dwa słowa, czyli „multimedialna” i „książka” poniekąd się wykluczają. Powieść jest zaklasyfikowana jako medium, jednak pojedyncze, natomiast jak dobrze wiecie, przedrostek „multi” daje do zrozumienia, że mamy do czynienia z wielością. Chcąc stworzyć coś multimedialnego, musielibyśmy połączyć przynajmniej trzy media, przykładowo obraz, dźwięk i powiedzmy tekst. Z takim zabiegiem mamy do czynienia w filmach, które są chyba klasycznym przykładem multimediów. 

Koneserzy literatury bronią tradycyjnej książki drapieżnie jak obrońcy praw zwierząt i ekolodzy swoich spraw. Rzuć im w oczy ebookiem, a poszczują Cię psami, a jeśli co nie daj Boże kazać im posłuchać audiobooka, pokropią niegodziwca wodą święconą i zaczną odprawiać egzorcyzmy. Nie generalizuję, jednak zdecydowana większość maniaków książkowych właśnie reprezentuje i utrwala takie stereotypy. Nawet dość niedawno byłam świadkiem linczu na wielbicielce audiobooków w grupie przeznaczonej dla miłośników literatury. Dowodzi to faktu, że niestety książkoholicy nie są tak do końca świętymi ludźmi. Najchętniej zamknęlibyśmy się w szczelnym pomieszczeniu odizolowanym od rozwoju technologicznego. Czy to ma sens?

Zaprezentowany powyżej zapyziały gatunek możemy znaleźć głównie w bibliotekach, natomiast wśród bloggerów przeważają osobniki w miarę obyte z Internetem. Kiedy spotkamy już całkowicie wyzbytego uprzedzeń wielbiciela słowa w każdej postaci, powinniśmy mu zrobić zdjęcie pamiątkowe. Multimedialna książka, która w praktyce nie byłaby już książką, w sumie nie bardzo miałaby prawo bytu w społeczności książkomaniaków. Druga połowa społeczeństwa, która nie tyka literatury nawet patykiem przez szmatę, byłaby natomiast zachwycona. Jednak, nie mam pojęcia, jak miałaby taka innowacja wyglądać.

Jednak to nie wyczerpuje tematu. Zastanówmy się, czy ta nasza klasyczna książka jest naprawdę taka czysta i nieskalana innymi mediami? Odpowiecie pewnie, że jak nie książka, to co? Przecież to świętość niepodważalna. Jednak w ilu współczesnych książkach znajdziemy cytaty z innych utworów? Jeśli hołdować biurokracji, to przecież autor łączy tekst, który po prostu sobie zawłaszczył ze swoimi myślami w jednej powieści. Fragment jednej książki w drugiej jeszcze wiosny nie czyni i ten argument może po prawdzie być trochę naciągany, jednak w wielu utworach pisarze odwołują się także do filmów. Książka i film to już dwa różne media. W niektórych kampaniach reklamowych używa się także muzyki do promocji powieści. Dźwięk jest więc obecny na sali! A ekranizacje?

Ostatecznie, moim zdaniem multimedialne książki nie będą nigdy istniały. Po co tworzyć coś, co do żywego przypominałoby film? Natomiast dzisiejsza literatura jest już wystarczająco nowoczesna i mam wrażenie, że dla niektórych nawet za bardzo, co potwierdzają te spory o formy powieści.

Co Wy myślicie o tej kwestii?

PS. Piszcie, jeśli macie propozycje, jaki temat mogłabym poruszyć przy okazji kolejnego posta!

Wasza Ariada :)

3 komentarze:

  1. Nie słyszałam o tych mulitbookach. Zgadzam się z tobą, po co tworzyć coś takiego, gdy już mamy filmy. Książki mają poruszać wyobraźnię i wspaniałe w nich jest właśnie to, ze wystarcza sam tekst.

    OdpowiedzUsuń
  2. Też pierwsze słyszę o multibookach.
    Osobiście wolę tradycyjne książki, bo to po prostu ma swój niepowtarzalny urok - przewracanie stron czy wąchanie <3.Ale audiobooki też zdarza mi się słuchać, bo po prostu wygodnie.
    Do ebooków jakoś się nie mogę przekonać, chociaż podejrzewam, że gdybym miała czytnik to bym się przyzwyczaiła.

    cityofdreamingbooks.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Multibook to moja autorska nazwa na określenie tendencji wielu wydawnictw czy książek do oferowania nam "czegoś więcej niż zwykła literatura" i tutaj znowu przywołam Endgame i jej przesadzona kampanię reklamową. Właśnie dlatego napisałam ten post :)

    OdpowiedzUsuń