Heca na multibooka!
Bardzo niedawno tryumfy świeciło
„Endgame” Jamesa Freya, które uznano za przyszłość rozrywki. Czy także jest to przyszłość
literatury? Chyba większość czytelników po tak gorliwej reklamie
oczekiwała złotych gór, a dostaliśmy średniej jakości historię,
która w niczym nie hołduje słowom piosenki „Wind of change”.
„Endgame” miała być multimedialnym produktem skierowanym do
masowego odbiorcy. Taki opis nie gwarantuje nam w żadnym wypadku
dobrej jakości tego „produktu”. Multimedialność miała polegać
na połączeniu książki z grą. Czy jest w tym coś niezwykłego
czy nowego? Pierwsza z brzegu książka, którą zainspirowali się
producenci gier komputerowych? Choćby „Wiedźmin”.
Jednak ja postawię pytanie, czy jest
sens tworzenia multimedialnej książki? Cóż, te dwa słowa, czyli
„multimedialna” i „książka” poniekąd się wykluczają.
Powieść jest zaklasyfikowana jako medium, jednak pojedyncze,
natomiast jak dobrze wiecie, przedrostek „multi” daje do
zrozumienia, że mamy do czynienia z wielością. Chcąc stworzyć
coś multimedialnego, musielibyśmy połączyć przynajmniej trzy
media, przykładowo obraz, dźwięk i powiedzmy tekst. Z takim
zabiegiem mamy do czynienia w filmach, które są chyba klasycznym
przykładem multimediów.
Koneserzy literatury bronią
tradycyjnej książki drapieżnie jak obrońcy praw zwierząt i
ekolodzy swoich spraw. Rzuć im w oczy ebookiem, a poszczują Cię
psami, a jeśli co nie daj Boże kazać im posłuchać audiobooka,
pokropią niegodziwca wodą święconą i zaczną odprawiać
egzorcyzmy. Nie generalizuję, jednak zdecydowana większość
maniaków książkowych właśnie reprezentuje i utrwala takie
stereotypy. Nawet dość niedawno byłam świadkiem linczu na
wielbicielce audiobooków w grupie przeznaczonej dla miłośników
literatury. Dowodzi to faktu, że niestety książkoholicy nie są
tak do końca świętymi ludźmi. Najchętniej zamknęlibyśmy się w
szczelnym pomieszczeniu odizolowanym od rozwoju technologicznego. Czy
to ma sens?
Zaprezentowany powyżej zapyziały
gatunek możemy znaleźć głównie w bibliotekach, natomiast wśród
bloggerów przeważają osobniki w miarę obyte z Internetem. Kiedy
spotkamy już całkowicie wyzbytego uprzedzeń wielbiciela słowa w
każdej postaci, powinniśmy mu zrobić zdjęcie pamiątkowe.
Multimedialna książka, która w praktyce nie byłaby już książką,
w sumie nie bardzo miałaby prawo bytu w społeczności
książkomaniaków. Druga połowa społeczeństwa, która nie tyka
literatury nawet patykiem przez szmatę, byłaby natomiast
zachwycona. Jednak, nie mam pojęcia, jak miałaby taka innowacja
wyglądać.
Jednak to nie wyczerpuje tematu.
Zastanówmy się, czy ta nasza klasyczna książka jest naprawdę
taka czysta i nieskalana innymi mediami? Odpowiecie pewnie, że jak
nie książka, to co? Przecież to świętość niepodważalna.
Jednak w ilu współczesnych książkach znajdziemy cytaty z innych
utworów? Jeśli hołdować biurokracji, to przecież autor łączy
tekst, który po prostu sobie zawłaszczył ze swoimi myślami w
jednej powieści. Fragment jednej książki w drugiej jeszcze wiosny
nie czyni i ten argument może po prawdzie być trochę naciągany,
jednak w wielu utworach pisarze odwołują się także do filmów.
Książka i film to już dwa różne media. W niektórych kampaniach
reklamowych używa się także muzyki do promocji powieści. Dźwięk
jest więc obecny na sali! A ekranizacje?
Ostatecznie, moim zdaniem multimedialne
książki nie będą nigdy istniały. Po co tworzyć coś, co do
żywego przypominałoby film? Natomiast dzisiejsza literatura jest
już wystarczająco nowoczesna i mam wrażenie, że dla niektórych
nawet za bardzo, co potwierdzają te spory o formy powieści.
Co Wy myślicie o tej kwestii?
PS. Piszcie, jeśli macie propozycje, jaki temat mogłabym poruszyć przy okazji kolejnego posta!
Wasza Ariada :)
Nie słyszałam o tych mulitbookach. Zgadzam się z tobą, po co tworzyć coś takiego, gdy już mamy filmy. Książki mają poruszać wyobraźnię i wspaniałe w nich jest właśnie to, ze wystarcza sam tekst.
OdpowiedzUsuńTeż pierwsze słyszę o multibookach.
OdpowiedzUsuńOsobiście wolę tradycyjne książki, bo to po prostu ma swój niepowtarzalny urok - przewracanie stron czy wąchanie <3.Ale audiobooki też zdarza mi się słuchać, bo po prostu wygodnie.
Do ebooków jakoś się nie mogę przekonać, chociaż podejrzewam, że gdybym miała czytnik to bym się przyzwyczaiła.
cityofdreamingbooks.blogspot.com
Multibook to moja autorska nazwa na określenie tendencji wielu wydawnictw czy książek do oferowania nam "czegoś więcej niż zwykła literatura" i tutaj znowu przywołam Endgame i jej przesadzona kampanię reklamową. Właśnie dlatego napisałam ten post :)
OdpowiedzUsuń