sobota, 10 stycznia 2015

#Aritime3, czyli co sądzę o wizjonerach





Wizjonerów to ja zjadam na śniadanie!  

Dzisiejszy Aritime będzie znów polemiką z wszelkimi zasadami, które rządzą naszym pięknym światem. Pomysł na ten post wpadł mi do głowy w miejscu, które mogłabym nazwać współczesną świątynią dumania, a przynajmniej wiele osób bez prywatnego środka lokomocji mi to przyzna. Tym miejscem jest oczywiście każdy środek publicznego transportu, w moim przypadku autobus. Kiedy tak człowiek jedzie przez ponad dwadzieścia minut i nie ma gdzie oczu podziać, w jego głowie panuje istna burza!

Właśnie, gdy tak dumałam, przerwano mi to w dość brutalny sposób, zmuszając do prowadzenia rozmowy. Z początku byłam dość pesymistycznie nastawiona i nawet nie wysilałam się na wyszukiwanie ciekawych tematów do omówienia, mało oryginalnie wszystko sprowadzało się do szkoły, a szczególnie do aktualnej lektury. Stwierdziłyśmy, że to dość smutne, że jesteśmy w mniejszości, która  jednak czyta lektury. Pytanie jest, w czym tkwi problem? Oczywiście, większość lektur to książki o tematyce patetycznej, przedstawiającej wydumane problemy, z którymi współczesny uczeń na pewno nie spotyka się codziennie. Czemu więc nie czytamy książek, które są naprawdę wartościowe dla młodych ludzi?

Dla jasności, nie krytykuję wszystkich książek z kanonu, bowiem zdarzają się prawdziwe cudeńka. Podstawowym zarzutem wobec większości lektur szkolnych jest to, że są nie do przebrnięcia.  Większość ludzi spuentuje to   krótkim: "nie rozumiem ich geniuszu". Czy to od razu musi być geniusz? Czy te książki naprawdę są wybitne?  Czytając niektóre te powieści, nigdy w życiu nie pomyślałabym o tym, że autor naprawdę mógł mieć to na myśli! Doszukujemy się tam patosu i gruszek na wierzbie. Oczywiście, książki te zostały zinterpretowane już tyle razy przez nieskończoną ilość osób, że tak naprawdę z opracowań moglibyśmy napisać nową powieść. A czy naprawdę nasze domysły muszą być prawdą? Na pewno są w jakiejś części dobre, ale w pewnych kwestiach możemy się mylić. Ostatnio dowiedziałam się „ciekawej” rzeczy o Lewisie Caroll, którego oczywiście powinniśmy kojarzyć z piękną baśnią „Alicja w Krainie Czarów”. Czy jednak naprawdę to bajka dla dzieci? Otóż nie, a autor był pedofilem, który napisał książkę, w której zawarł swoje fantazje z udziałem małej dziewczynki! W przedmowie do „Władcy Pierścieni” Tolkien napisał bardzo ciekawą polemikę z wszelką interpretacją wielkich dzieł literackich. Powołam się na niego, ponieważ uważam, że lepiej bym sama tego nie ujęła.

„Można by wymyślić rozmaite inne warianty zależnie od gustu i poglądów osób lubujących się w alegoriach i aktualnych aluzjach. Ale ja z całego serca nie cierpię alegorii we wszelkich formach i zawsze jej unikałem, odkąd osiągnąłem z wiekiem przezorność, która umożliwia wykrywanie jej obecności. Wolę historię, prawdziwą lub fikcyjną, dającą czytelnikowi możliwość różnych skojarzeń na miarę jego umysłowości i doświadczeń. Zachowuje on w takich wypadku pełną swobodę wyboru, podczas gdy w alegorii autor świadomie narzuca swoją koncepcję. Oczywiście, autor nie może wyzwolić się całkowicie od wpływu własnych doświadczeń, lecz są one niejako glebą, w której ziarno opowieści rozwija się w sposób niezmiernie skomplikowany; wszelkie próby określenia tego procesu są w najlepszym razie tylko hipotezami opartymi na niedostatecznych i wieloznacznych świadectwach. Fałszywe również, chociaż oczywiście pociągające dla krytyka żyjącego współcześnie z autorem, są przypuszczenia, że nurty umysłowe i wydarzenia bieżącej epoki wywierają nieuchronnie najpotężniejszy wpływ na dane dzieło.”

Jestem obecnie na etapie przygotowań do egzaminu maturalnego, więc postanowiłam przyjrzeć się głównie lekturom szczególnie ważnym dla maturzystów.


Na pierwszy ogień idzie Mickiewicz ze swoimi "Dziadami" i "Panem Tadeuszem". Jestem zdania, że o ile, "Dziady" można uważać za dzieło znaczące, o tyle drugi utwór poza tym, że autor musiał nieźle się nagimnastykować, pisząc trzynastozgłoskowcem, niestety potraktowałabym tę powieść jako straszak dla przedszkolaków. Utwór bije na głowę sławetnego Boboka. "Pan Tadeusz" traktuje w wielkim uproszczeniu o wielkiej uczcie, zabijaniu niedźwiedzia, sporze dwóch zgryźliwców o ruiny, znów polujemy, dość osobliwym czworokącie miłosnym i to by było na tyle.Uważam, podobnie jak wielu innych, że Mickiewicz jak na prawdziwego romantyka przystało nie był zupełnie normalny. Pomijając jego skłonność do kobiet, jako wybitny umysł musiał czuć się dość niezrozumiany przez zwykłych śmiertelników.

Gombrowicz ze swoim "Ferdydurke" po prostu rozwala system. Można go kochać lub nienawidzić, ale trzeba przyznać, że aby napisać taką książkę, trzeba mieć niewiarygodną wyobraźnię. Ja należę do grupy uwielbienia tego autora przede wszystkim dlatego, że przeciwny obóz to fandom Mickiewicza, którego szczerzę nie trawię. Styl Gombrowicza to coś niezwykłego, w tej książce znajdziemy nawet problem współczesnej młodzieży, jednak opakowany w tak skomplikowane pudełko, że naprawdę mało który uczeń zada sobie trud, aby je odpakować. "Trans-Atlantyk" to podobna para kaloszy. Ogólnie, choćbym chciała, nie mogę znaleźć zarzutów do tego autora, oprócz jego trudnego języka i wszechobecnego symbolizmu, odrzucającego młodzież.

Schulz i „Sklepy Cynamonowe”. Znając tego autora także jako plastyka, jestem w stanie powiedzieć o nim wszystko. Ekscentryk, z fetyszem stóp (!), który napisał książkę z masą opisów. Dominuje oniryzm, który doskonale znamy ze względu na znajomość „Procesu” Franza Kafki (?). Tak, czy inaczej, książka jedna wielka wizja, a czy z sensem, tu warto polemizować.

Przedstawieni dotychczas autorzy i ich dzieła mają ze sobą wiele wspólnego. Łączy ich wszystkich fakt, że nie można być tak po prostu wielkim wizjonerem literackim i nie ucierpi na tym Twoje zdrowie psychiczne. Ewentualnie odwrotnie, napisanie wizjonerskiego utworu wymaga szczypty nienormalności. Obstawiałabym jednak tę drugą opcję.

Jestem zdania, że klasykę znać trzeba i choćbym miała czytać daną książkę dziesięć lat, to i tak ją w końcu przeczytam. Powiem szczerze jednak, że znam wiele współczesnych utworów, które mogłyby zostać przedstawione na lekcjach języka polskiego jako alternatywa. Byłyby o wiele ciekawsze dla ucznia. Powiedzmy o tym „Panu Tadeuszu”, ale na innej lekcji powiedzmy też o książce może z nieco krótszą historią, jednak ciekawszą, zawierającą istotne wartości i morale. Aktualne, a nie obowiązujące za czasów powstania listopadowego…  

Oczywiście czekam na Wasze propozycje „alternatywnych lektur”, z uzasadnieniem!   

Wasza Ariada :)


5 komentarzy:

  1. Daria, kocham Cię. Nikt do tej pory tak świetnie nie ujął tego co od dawna wałęsa sie gdzieś w mojej głowie :D Mówić tez trzeba otwarcie , ze wielcy romantycy, nie rzadko byli pod wpływem wszelakich środków odurzających :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czuję się zazdrosna! XD Ale fakt - to jest szczere. Większość lektur mi się nie podoba, zdecydowanie wolałabym czytać coś innego. Przecież współcześnie też są książki, które mają jakieś wartości. Nie jest mi do tego potrzebny np. "Pan Tadeusz"...

      Usuń
    2. Haha, Klaudia ;D Czuje się zaszczycona ;))

      Usuń
  2. Ja wolę współczesne ksiązki. :)

    http://sapphireblog1.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Ferdydurke :D tego nie da się zrozumieć, to trzeba zaakceptować ;D a na serio ciekawe rozważania;)

    OdpowiedzUsuń