środa, 5 listopada 2014

Daria Babś - "Agentka RD95 melduję się!"

Tytuł: Agentka RD95 melduję się!
Autor: Daria Babś
Wydawnictwo: Novae Res
Rok wydania: 2014
recenzja przedpremierowa
Liczba stron: 631
Ocena: 3/10

Opis:

Rudowłosa, zadziorna i zuchwała agentka PAS-u (Polscy Agenci Specjalni), Robi Damon, otrzymuje niewdzięczną misję chronienia Neta Bore’a – najbogatszego chłopaka w szkole.
Po jednej z akcji terroryści porywają jej ojca. To dopiero preludium prawdziwego pokazu okrucieństwa i bezwzględności Delikowców. Młodzi agenci stają się ostatnią nadzieją na rozbicie tej groźnej grupy przestępczej. Czy uda się im uchronić Polskę przed kolejnymi atakami Delikowców? Czy owocna współpraca między agentami i wojskiem jest możliwa? Jaką rolę w tym wszystkim odegra najwybitniejszy snajper Anton Jerakov i dlaczego zostanie celem numer jeden Robi?



Recenzja:
Polscy Agenci Specjalni, tajne misje, walka z terrorystami, współpraca z wojskiem, wybitni snajperzy – można by pomyśleć, że Agentka RD95 będzie prawdziwie sensacyjną powieścią. Chronienie najbogatszego chłopaka w szkole nie brzmi co prawda najbardziej porywająco, ale Polscy Agenci Specjalni! Te pościgi, te intrygi, ta akcja – też macie to przed oczami? Pozwólcie, że rozwieje ten złudny obraz i opowiem wam, jak było naprawdę.
Robi Damon ma szesnaście lat i jest jedną z najlepszych agentek PAS-u. Nazwisko i imię ma co prawda niezbyt polskojęzyczne, ale chodzi do szkoły w Polsce, akcja książki też toczy się w naszym pięknym kraju. Robi, mimo młodego wieku, jest jak wspomniałam jedną z najlepszych agentek, w trakcie czytania można usłyszeć wiele ochów i achów na jej temat – sama pokonuje zgraję uzbrojonych facetów, jest strzelcem wyborowym, między lekcjami zabija ludzi i nawet nie musi się nikomu z tego tłumaczyć (no chyba że samej sobie, bo w końcu jest tylko nastolatką, wie, że czasem trzeba pozbawić kogoś życia, ale nie wydaje jej się to do końca odpowiednie).
Robi jako dziecko straciła rodziców, od tamtej pory jej ojcem został agent Darek – również jeden z lepszych agentów PAS-u (oni wszyscy są tacy dobrzy, aż ciężko sobie wyobrazić, że ktoś nie jest). Pewnego razu Robi dostaje misję chronienia Neta Bore’a (co Net Bore robi w polskiej szkole, tego już nie wyjaśniono). Pała do niego nienawiścią, bo obwinia jego rodziców-terrorystów o śmierć własnych rodziców, ale mimo wszystko stara się jak może, by bronić go przed niezbyt rozgarniętymi atakami członków zorganizowanej, okrutnej i bezwzględnej (choć jak napisałam, niezbyt rozgarniętej) grupy terrorystów zwanej Delikowcami. Wychodzi jej to z różnym skutkiem, podczas jednej z prób porwania Neta terroryści porywają zamiast tego agenta Darka. Robi kompletuje team, w którym znajduje się tylko dwójka dorosłych ludzi (pardon, trójka - pamięć dobra, ale krótka), reszta to nastolatkowie – i za wszelką cenę stara się odbić ojca. Na szczęście terroryści są na tyle uprzejmi, że podsuwają jej wskazówki, gdzie powinna go szukać. W pewnym momencie, gdy jeden z dorosłych agentów zostaje ranny i wypada z misji, zdesperowana Robi postanawia wyszkolić na agenta Neta, którego jeszcze niedawno
nienawidziła (kiedy już dotarło do niej, że Net nie jest odpowiedzialny za śmierć jej rodziców, miał w końcu dziesięć lat, kiedy zginęli, przestaje go nienawidzić i zaczyna zaliczać do grona swoich przyjaciół). Szkolenie trwa całe dwa dni, potem Net rusza na akcję i dzielnie walczy z terrorystami u boku nowych przyjaciół (swoją drogą ciekawe, że tak szybko zaprzyjaźnił się z dziewczyną, która go porwała, przetrzymywała w swoim domu wbrew jego woli, potraktowała napojem usypiającym i przez większość czasu była skrajnie nieprzyjemna. Kwestia jego rodziców też pozostaje zagadką. Gdzie byli i co robili – według Neta oczywiście – tego można się tylko domyślać).
Nie będę dalej streszczała fabuły tej książki, bo nie ma to większego sensu, zważając na to, że ma ponad 600 stron. Powiem tyle – składa się z ciągu zdarzeń, w żaden sposób nie powiązanych jakimś ciągiem przyczynowo-skutkowym. Wygląda to mniej więcej tak:
>Delikowcy porwali Darka, najprawdopodobniej są we Wrocławiu.
>Jutro lecimy do Wrocławia.
>Musimy przygotować plan.
>To trudne, ale poradzimy sobie. Tylko niech ktoś zrobi kanapki z dżemem.
Oczywiście radzą sobie, następnego dnia lecą do Wrocławia, stają do walki z terrorystami i jako że są dobrzy – zwyciężają.
Dialogi między szesnastoletnią Robi a jej przyjaciółmi są na bardzo niskim poziomie. Mnóstwo słów, które są zwykłą mową-trawą. Otwieram książkę na chybił trafił:
„- Co się dzieje? – zapytali Alan i Marek jednocześnie.
- Świder! Hasło… Rozgryź to.
-  Bułeczka z masełkiem – zaśmiał się informatyk i po chwili oczom Robi ukazał się komunikat: „Hasło poprawne”.
- Jesteś świetny!”


Właśnie tak radzą sobie wszyscy agenci z przeszkodami, jakie stają im na drodze – bez problemów. Bułeczka z masełkiem.
Mogłabym jeszcze tak długo, ale nie chcę napisać kolejnych 600 stron o tym, jak niedopracowana jest ta książka. Autorka, którą podejrzewam o młody wiek, miała jakiś pomysł, ale to nie wystarczy. Jej nastoletni agenci, będący członkami poważnej organizacji, robią co chcą i przychodzi im to bez żadnego wysiłku. Przypominają raczej wiecznie roześmianą, beztroską paczkę znajomych, nie wykwalifikowanych agentów. Organizacja, z którą walczą, jest zła i w sumie tyle o niej wiadomo (swoją drogą jej przywódca nazywa się ZUO).
Jedyną rzeczą, za którą podziwiam autorkę, jest fakt, że napisała ponad 600 stron swojej książki. Tylko że jest to 600 stron opisanych kiepskich stylem, kompletnie niewiarygodnych sytuacji. Sami musicie odpowiedzieć sobie na pytanie, czy chce wam się je czytać.
Ktoś może uznać, że w tym momencie jestem bezczelna, ale droga autorko, jeśli to czytasz, nie obrażaj się, tylko usiądź nad tym co napisałaś i pracuj. Szlifuj warsztat, pozbądź się niczego nie wnoszących dialogów, nadaj swoim bohaterom jakąś głębię psychologiczną – jeśli są dorosłymi, niech zachowują się jak dorośli i na litość boską, zrób jakiś dokładniejszy reserch, zanim zaczniesz książkę. Jeśli chcesz pisać o tajnych agentach, musisz wiedzieć wszystko o tajnych agentach, nie wystarczy obejrzenie kilku filmów o Bondzie i bujna wyobraźnia.
Podsumowując: osobiście nie polecam wam do czytania Agentki RD95. Ciężko, naprawdę ciężko zmusić się do przeczytania wszystkich 631 stron, podczas gdy nie ma tu żadnego napięcia, a bohaterowie co chwila dokonują niewiarygodnie odważnych i nieskończenie nieprawdopodobnych czynów. Jeśli mimo wszystko ktoś się skusi – życzę mu wytrwałości, przyda się!

Książkę dostałam od wydawnictwa Novae Res

7 komentarzy:

  1. Wielka szkoda... Widząc tytuł, plus okładkę, miałam nadzieję na coś fajnego, bo to moje klimaty, ale... Eh. Dziękuję bardzo, ale nie ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ta okładka wydawała mi się kiczowata i jakoś tak właśnie myślałam, że nie skrywa dobrej lektury... Widocznie dobrze myślałam ;)

    http://pasion-libros.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. Osobiście cenię sobie konstruktywną krytykę o ile jest ona zgodna z prawdą. Nie podważam tego, czy książka się podoba, czy nie - to jak to się mówi "przyjmuję na klatę". Nie mogę tylko przeżyć wyraźnych błędów rzeczowych dotyczących fabuły.
    W pierwszej kolejności:
    - Nikogo między lekcjami główna bohaterka nie zabiła,
    - Kiedy kompletowany jest zespół do akcji ratunkowej składa się on z czterech osób. TRZY są dorosłe: agent Marek, pilot Franek i informatyk Alan. Nastolatką jest tylko Robi. Ciąg zdarzeń doprowadza do zmiany Marka na już prawie dorosłego Szymona, ale w czasie sformowania zespołu tylko Robi nie jest pełnoletnia. Net dołącza dużo później.
    - Agenci nie zawsze wygrywają i nie zawsze ich misje to "bułeczka z masełkiem", bo mogę wymieniać wiele sytuacji gdzie są w poważnych tarapatach.
    - Przywódcą Delika nie jest Krzysztof Zuo... Jest nim Krystian Bore.
    - Czemu Net jest w Polsce wyjaśnia jego pochodzenie opisane w książce, a imię Robi też wyjaśnia się z czasem.
    - Robi nie walczy z terrorystami sama. Bez pomocy zespołu i innych rodzajów sił zbrojnych zginęłaby stosunkowo wcześnie.

    Jak już wspomniałam cenię sobie krytykę (to cenne i obiektywne źródło opinii na temat książki), ale pod warunkiem, że takowa krytyka ma ręce i nogi. :) Czytając recenzję zastanawiałam się do której strony książka została przez recenzentkę przeczytana, bo sądząc bo zasięgu streszczenia, dialogu przytoczonym w recenzji (pomijając fakt zupełnego wyrwania go z kontekstu) i braku pewnych informacji, które wyjaśniają się lub pojawiają w dalszych momentach mogę podejrzewać, że recenzja dotyczy pierwszej części powieści (tj. maksymalnie 220 stron). Zwyczajnie brakuje jakiegokolwiek odniesienia do dalszej fabuły różniącej się dość znacznie od części pierwszej... :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Panno Dario, niepotrzebnie pogrąża się Pani odpowiadając na recenzję. Każdy ma swoje zdanie, opiniuje to, na co zwrócił uwagę i co to (czasem błędnie) zinterpretował. Trzeba przyjać krytykę 'na klatę' a nie wyliczać błędy rzeczowe zawarte w recenzji.

    OdpowiedzUsuń
  5. Zaczęłam czytać i nawet mi się podoba. Myślę że autorka miało prawo skomentować błędy formalne ( ja sama zauważyłam już jeden - np. kompletowanie grupy). Wg mnie ktoś kto pisze opinie powinien dobrze znać tekst, a to czy się podoba czu nie to już inna sprawa. Nie wiem co będzie dalej w treści, ale jak na razie polecam :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  7. Zdecydowanie nie dla mnie, fabuła całkowicie mija się z tym co lubię

    OdpowiedzUsuń