wtorek, 25 lutego 2014

Jakub Strzałkowiec - "Arion. Ścieżka Wybrańca"

Tytuł: Arion. Ścieżka Wybrańca
Autor: Jakub Strzałkowiec
Wydawnictwo: Novae Res
Rok wydania: 2013
Liczba stron: 378

Opis:

Nesko w dniu swoich urodzin traci całą rodzinę. Znajdując pośród zgliszczy spalonej wioski martwą matkę i ojca, czuje, że jego świat się zawalił. W tej dramatycznej dla niego sytuacji z pomocą przychodzą mu wysokie elfy, przygarniając chłopca. Nesko, żyjąc wśród elfów poznaje ich zwyczaje i staje się jednym z nich. Powoli dochodzą pogłoski o zbliżającej się wojnie. Coraz więcej osób mówi o powrocie Veliretha – czarnoksiężnika z południa, który werbuje legiony strasznych kreatur, aby zniszczyć dobre rasy. Nesko w obliczu śmiertelnego niebezpieczeństwa godzi się na przyjęcie karkołomnej misji…
„Arion – ścieżka wybrańca” to powieść o przyjaźni, miłości, poświęceniu i wielkiemu wyzwaniu na ziemiach spowitego wojną kontynentu Ev Xalqlar. Czy ścieżka przeznaczenia powiedzie wybrańca ku zwycięstwu, czy też dokona się groźba dawnej przepowiedni?

Recenzja:

Chciałabym, żeby Arion okazał się polskim odpowiednikiem Eragona. Chciałabym napisać mu pochlebną recenzję, naprawdę. Przykro mi zawieść autora, który jest zdaje się sympatycznym chłopakiem, ale niestety książka mnie nie porwała (i to był eufemizm).
Zacznijmy od tego, że Jakub Strzałkowiec dopiero uczy się pisać. I jak na moje oko jeszcze długa droga przed nim, by nauczył się robić to naprawdę dobrze. W notce na końcu książki dziękuje swoim rodzicom – za kupowanie książek fantasy, wydawnictwu – za to, że wydali mu książkę. Dziękuje też swojej polonistce, bo jak pisze, na lekcjach polskiego powstało najwięcej pomysłów do jego powieści, zapełniał nimi zeszyt, zamiast robić notatki. I właśnie taka jest ta książka – pisana pod okiem pani od polskiego z liceum.
Jakub zmierzył się z problemem, który często pojawia się u debiutantów – opisami. Jest ich całe mnóstwo, są zbyt szczegółowe i niejednokrotnie nudne, niepotrzebne, niewnoszące niczego do fabuły. Dialogi nieszczególnie błyskotliwe, bohaterowie podobni do siebie, dzielą się na złych i dobrych, bez żadnych odcieni szarości.
Fabuła nie jest zbyt oryginalna, a porównanie do Eragona samo się narzuca. Oto mamy chłopca, który traci całą rodzinę w dniu urodzin. Sam uchodzi przed rozbójnikami, bo szczęśliwie w czasie napadu jest akurat w lesie – jak się okazuje nie bez powodu, w końcu jest wybrańcem, chłopcem z legend. Głupio byłoby, gdyby zginął razem z resztą rodziny, wtedy nie byłoby o czym pisać książki. Nie mija kilka stron, jak pojawiają się elfy, które przygarniają wybrańca i biorą go na wychowanie. Losy chłopca splatają się z losami młodego elfa, Kaela, który zostaje jego przyjacielem.
Szczerze, większość wydarzeń z łatwością można było przewidzieć. Starcie z wizgalami? Dwie strony dalej będą już pokonane. Na horyzoncie pojawiła się królewna? Jakieś pięć, żeby pokochali się z wybrańcem. Wróg ukrył gdzieś magiczny amulet? Spokojnie, nie więcej niż dziesięć stron i na pewno się znajdzie.
Czytałam ostatnio książkę Feliksa W. Kresa Galeria dla dorosłych, w której wyrażał dość dobitnie swoją niechęć do wszelkiego rodzaju elfów, krasnoludów i smoków. Myślałam sobie – gość przesadza, co one mu tak przeszkadzają, jakiś osobisty uraz ma czy co? No ma, pisze o tym dość otwarcie. A ja zaczęłam rozumieć dlaczego.
Elfy u Jakuba Strzałkowca nie są w żaden sposób oryginalne (pan Kres powiedziałby, że odgapione od Tolkiena), mają spiczaste uszy, strzelają z łuków, znają się na magii, są oczywiście bardzo piękne, mądre, żyją dłużej niż ludzie itd. W powieści występuje też cała plejada innych stworzeń, mam wrażenie, że zaczerpniętych z jakichś bestiariuszy gier komputerowych (co akurat mi nie przeszkadzało), na końcu pojawiają się też wampiry i wilkołaki. Za dużo tego, jak dla mnie na elfach i krasnoludach mogłoby się skończyć, te wampiry to już przesada.
Jest jeszcze ktoś, o kim chcę powiedzieć. Goblin, który przez większość czasu (ta większość to chyba niekonsekwencja autora) mówił jak Yoda. Na teren Arakhona wkraczamy. Na wszystko bądźcie gotowi – i tak dalej. Nie wiem, skąd taki pomysł. Żeby Trelo jakoś się wyróżniał? No to zawsze jakiś sposób, ale niezbyt dobry.
Jakub Strzałkowiec stworzył cały fantastyczny kontynent, na którym dzieje się akcja jego powieści. I za to można mu pogratulować, postarał się, by wszystko było dobrze opisane, wymyślił sporo miejsc, nazw i wydarzeń z historii swojej krainy. Na końcu książki znajduje się też fajna mapka, która pozwala śledzić wędrówkę wybrańca i jego przyjaciół.
Chciałabym, żeby ta recenzja  była bardziej pochlebna, bo to debiut, bo autor z Polski, bo z mojego rocznika. Ale co poradzę na to, że po setkach książek z gatunku fantasy, które przeczytałam, ta nie zrobiła na mnie wrażenia? Może spodoba się komuś (raczej młodszym czytelnikom, jak sądzę), kto dopiero zaczyna przygodę z tym gatunkiem. To całkiem prawdopodobne, bo jest tu wszystko, co powinno być w dobrej powieści fantasy – przygody, miłość, przyjaźń i poświęcenie. Że styl jeszcze nie wyrobiony? Wyrobi się, jeśli autor spędzi na pisaniu odpowiednią ilość czasu. Kto wie, może któregoś dnia dołączy do grona najpoczytniejszych polskich pisarzy fantasy, a na swój debiut będzie patrzył z przymrużeniem oka. W końcu każdy kiedyś musiał zacząć. 

Za książkę dziękuję wydawnictwu Novae Res

6 komentarzy:

  1. Niech chłopak próbuję, szacun za to, że ktoś go zechciał wydać, już sam ten fakt to wielki sukces, który powinien zmotywować go do dalszej pracy nad swoim warsztatem :-) Książki co prawda nie czytałem, ale jestem pewien, że sam bym lepszej nie napisał :-P

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie ktoś go wydał a zapłacił za wydanie książki 6000 zł.
    NovaRes to wydawnictwo selfpub, czyli takie, które zarabia na młodych autorach z parciem na papier.
    Każdy może wydać bestseller w 500 egzemplarzach, za które sam zapłacił :(
    Smutne

    OdpowiedzUsuń
  3. Byłam świadkiem burzy, która rozpętała się po premierze tej książki. Wśród czytelników fantasy zagrzmiało, zakotłowało się. Z opisu zauważam, że historia, jeśli ją przeczytam, będzie pewnie jedną z wielu. Trzymam jednak kciuki za debiutanta - oby następnym razem stworzył coś, co zaintryguje wielu.

    I przy okazji, słyszałyście, że "Eragon" to plagiat? :)
    Polecam anglojęzyczny artykuł:
    http://aydee.wordpress.com/2006/12/17/eragon/

    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gwiezdne wojny? O.O no wszystkiego bym się spodziewała... xD dzięki za link!

      Usuń
  4. Trzymam kciuki za chłopaka, nie każdy ma okazję wydać książkę, a wielu o tym zapewne marzy... ;)
    M.

    OdpowiedzUsuń
  5. maribel - w tym wydawnictwie może każdy kto ma kasę.

    OdpowiedzUsuń